Ma 24 lata i kilka zwycięstw w motosporcie. W sezonie 2016 była jedyną kobieta w stawce Audi Sport TT Cup. Gosia Rdest rozwija nie tylko swoje umiejętności na torach wyścigowych, ale też stawia na swój rozwój. Studiuje dziennikarstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim, bo kiedyś chciałaby pracować w telewizji. Oczywiście dopiero kiedy skończy się jej sportowa kariera - a ta teraz nabiera szalonej prędkości.
Dobrze ci w Krakowie czy ciągnie cię do wielkiego świata motoryzacyjnego? Do Monako, Niemiec czy Singapuru?
Z miasta jestem zadowolona, w Krakowie wszystko dzieje się trochę wolniej. Warszawa na przykład jest zdecydowanie szybszym miastem. W Krakowie mieszkam od pięciu lat i wszystko jest luźniejsze, swobodniejsze. W zasięgu mam Slovakia Ring na Słowacji, do czeskiego Brna blisko. Do Hungaroring też niby rzut beretem, bo 350 km, ale droga jest fatalna i jedzie się aż 7 godzin.
Zawsze zastanawiam się, czy kobiety, które wybierają takie nieoczywiste sporty już od małego lubiły auta. Jakie zabawki miała mała Gosia Rdest?
Pamiętam, że kiedy byłam mała, była moda na takie lalki-dzieci, baby born. Wszystkie koleżanki miały dziewczynki z pięknymi sukniami, a ja miałam Daniela w brązowych ogrodniczkach. Kiedyś dostałam coś z serii lego technic, zestaw z którego można było zrobić bolid, ciężarówkę i jakiś tam abstrakcyjny pojazd. Właśnie ten prezent dobrze zapamiętałam.
W twojej rodzinie nie ma wielkich tradycji sportowych. Mama florystka, tata biznesmen. Co czuje dziewczynka, gdy ojciec zabiera ją na gokarty?
Wielką ciekawość. Wcześniej siedziałam tylko u taty na kolanach, kiedy prowadził, ale poza wesołym miasteczkiem sama niczym nie jeździłam. Od razu potraktowałam to jak wyzwanie. Obawy też były, że w trakcie jazdy coś mi się stanie, ale po jeździe byłam piekielnie zła. Bo wygrał tata. Od zawsze był moim największym rywalem, ale też największym fanem. Rywalizowaliśmy również wtedy i niestety był szybszy. Nie mogłam tego znieść, dlatego chciałam jeździć jeszcze więcej, żeby go w końcu pokonać.
Czyli to właśnie tata zaszczepił u ciebie miłość do motoryzacji...
Pomógł mi tę pasję w sobie rozwinąć, bo to właśnie on woził mnie na tory i spędzał ze mną długie godziny na hali. Też na początku się ze mną ścigał. Do czasu. Wystarczył jeden przejazd, gdy byłam szybsza od taty i jego zajawka na gokarty minęła.
To jest ten moment, kiedy pojawia się kartingowa liga amatorów. W 2011 roku zdobyłaś tytuł mistrza polski KF2, ale wcześniej, zdobyłaś swój pierwszy gokart...
Rywalizacja mnie nakręca. Byłam na tyle zdeterminowana, że założyłam się z tatą, że jeśli w 2008 roku podczas kartingowej ligi amatorów będę na podium, to kupimy gokarta. Już wtedy wiedziałam jakiego - miał być pomarańczowy. Ale właśnie ten 2011 rok to był moment, kiedy na dobre skończyłam z gokartami.
Wtedy pojawia się słoneczna Italia i pierwsze miejsce podczas 21 Trofeo d'Autunno. Stąd już naprawdę niedaleko do Formuła BMW Talent Cup. I w końcu zadzwoniło Audi?
Tak. To była przesiadka z bolidu w samochód turystyczny. Jazda w formule jest fantastyczna. Umiejętności, które nabyłam podczas tych treningów i zawodów są nieocenione i na nich teraz buduję swoją karierę. Nie jest trudno przejść z bolidu do samochodu zamkniętego, ale na odwrót to już jest większe wyzwanie. Od 3 lat jestem związana z rodziną Audi. W zeszłym roku dobrze trafiłam, bo moim partnerem biznesowym został Gazprom Germania i mój Andrzejek był cały niebieski.
Andrzejek?
Andrzej to postawny koleś, bo waży 1150 kilogramów. Posiada klatkę bezpieczeństwa, kubełkowe fotele, sześciopunktowe pasy. Dwulitrowy, turbodoładowany, 310 KM, ale ma też specjalny przycisk push-to-pass, który zwiększa tę moc o 30 koni. Mimo, że to Audi z napędem quatro, czyli na cztery koła, to ten jest przednionapędowy. Opony typu slick [całkowicie gładkie, często bez bieżnika - przyp. red.]. Za granicą nazywam go Andrew, bo nie każdy potrafi wymówić Andrzej.
Robi wrażenie. Razem odnieśliście już kilka sukcesów. W tym sezonie ósme miejsce. Było też kilka niepowodzeń - jak radzisz sobie z potknięciami?
Musiałam się tego nauczyć, bo inaczej nie wytrzymałabym psychicznie. Mierzyłam w pierwszą piątkę, skończyłam w ósemce. Pech dopadł mnie dwa razy. W jednym wyścigu w ogóle nie dojechałam. W drugim dojechałam, ale po dzwonie. Choć z całego sezonu jestem zadowolona.
Ale szczęśliwie nie miałaś zbyt wielu kontuzji podczas swojej kariery?...
Z takich poważniejszych, to miałam jeden dzwon w kartingu. Źle obrałam drogę, wylądowałam na bandzie i uszkodziłam sobie palce. Miałam też wypadek w Poznaniu, tu z kolei uszkodzone żebra. I ostatnio naderwałam bark. Podczas wyścigu nic nie czułam, bo działała adrenalina, ale potem nie mogłam nawet podnieść ręki. Raz mi jeszcze ktoś skasował auto, wiec jakby tak podliczyć to 3 auta skasowałam do zera.
Twoi bliscy bardzo się o ciebie boją?
Teraz już chyba przywykli, choć mama do tej pory się boi. Była na moich czterech wyścigach. Być może dlatego, że się boi, ale wie, że od wyścigów nie może mnie już odciągnąć. To jest coś, co sprawia mi frajdę i ona doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Sporty motorowe są bardzo wyczerpujące, dlatego zawodnik powinien być w wyśmienitej formie. Jak wygląda twój trening?
Przygotowania do sezonu są bardzo intensywne. Dużo biegam, gdy jest ciepło jeżdżę na rowerze, czasami nawet 100 kilometrów dziennie. Jest też trening siłowy. Bazuje na crossficie. Mam trenera, który układa mój plan treningowy. Wszystkie ćwiczenia fizyczne łączymy z wysiłkiem psychicznym. Po ciężkiej rundzie podczas crossfitu mam ćwiczenie na refleks. Muszę np. nacisnąć jakiś przycisk na dźwięk, albo jak pojawi się dany kolor. Czasami trenuję też psychomotorykę boksując w odpowiednie miejsca na specjalnej macie. Grywam też w squasha. Rozwój fizyczny jest bardzo ważny. Podczas wyścigu mocno pracują nogi. Szczególnie podczas hamowania. Musisz konkretnie kopnąć w pedał, by samochód się zatrzymał. Czasami na pedał naciskam z siłą 60 barów. Dlatego im silniejsza noga, tym łatwiej mi ją kontrolować. Równie istotny jest cały korpus. Nie mogę pozwolić, by to samochód mną rządził. Przedramiona są ważne, bo trzeba kręcić kierownicą. Błędy często wynikają z braku koncentracji. Ten z kolei może wynikać ze zmęczenia, a zmęczenie ze słabego przygotowania fizycznego. Nie możemy sobie na to pozwolić i mocno pracujemy nad wytrzymałością.
Jak bardzo twoje ciało jest zmęczone po wyścigu?
Podczas jazdy traci się sporo wody. Mam na sobie kombinezon, ubrania ognioodporne, golf, skarpety do kolan, rękawiczki, kominiarkę i kask, a na to wszystko wcale nielekki system wspomagający szyję podczas wypadku. Temperatura może dochodzić nawet do 50 stopni, a klimy nie ma. Podczas sprintu, który trwa 25 minut chudnie się nawet 1,5 kilograma, z samego odwodnienia.
Wracając jeszcze do audi TT Cup. Jesteś nie tylko jedynym zawodnikiem z Polski , ale i jedyną kobietą w tych zawodach. Jak się z tym czujesz?
Jeszcze parę lat temu bardziej zwracałam na to uwagę. Teraz przywykłam, że i tak są sami faceci, wiec nie robi to na mnie wrażenia. W zeszłym roku była zawodniczka ze Szwecji, Mikaela. Dzieliłyśmy razem szatnię i pokój na fitness campie. W tym roku miałam wszystko dla siebie. Na szczęście nie ma mowy o lekceważeniu ze strony facetów. Walczymy jak równy z równym. Pełen profesjonalizm. W czasach cartingu były uszczypliwe komentarze od ojców zawodników, którzy mieli przerośnięte ambicje. Mówili, że zaraz mi przejdzie, że to nie sport dla dziewczynki.
Na szczęście masz benzynę w żyłach zamiast krwi. Podobno Gosia Rdest jest nie tylko demonem prędkości na torze, ale i poza nim?
Nie będę się wypierała pierwiastka kierowcy wyścigowego. Czasem dam się podpuścić z jakichś świateł, ale staram się to robić bardzo rzadko. Miniaka [Mini Cooper - przyp. red.] nigdy się nie pozbędę. Za bardzo się do niego przywiązałam. To w ogóle jest mój problem - nie potrafię pozbywać się samochodów. Pierwszy gokart wciąż stoi, mój pierwszy samochód, Smart, też stoi. Ale nadal znalazłabym w garażu miejsce na Audi RS6. To takie idealne połączenie wyczynowej jazdy z samochodem rodzinnym, żeby wszystkie bagaże się zmieściły.
A po co ci ten wielki bagażnik? Podobno nienawidzisz zakupów. Może poza kupowaniem opon.
Rzeczywiście. Bez opon jak bez butów, po prostu nie pojedziesz. A propos - buty lubię kupować. Szczególnie te na obcasie, choć nie za często mam okazję, żeby się w nich gdzieś pokazać. Poza tym w obcasie nie wsiądę do samochodu, szybko się w nich nie przemieszczę, bo trzeba drobić kroki. Więc kupuję najczęściej inny rodzaj. Najchętniej na cały rok, za jednym strzałem. Z zakupów przyjemnych lubię też zegarki. Lubię mieć coś na ręku. To taki miły detal. Czas w sumie też lubię, bo w wyścigach to właśnie on najbardziej się liczy.
Rozmawiał: Mateusz Kulik, Zdjęcia: Malte Christians Audi Media Centre